środa, 3 czerwca 2015

II Rozdział:

,,Coś się kończy, coś się zaczyna"... cytat ten idealnie opisuje to co się ze mną dzieje. Ostatnimi chwilami życia pytałem siebie czemu zginąłem, czemu pojawiłem się w tym dziwnym świecie z samorozmnażającym się drzewem i z tamtym szkieletem? Wszystko co zobaczyłem i przeżyłem jest dla mnie jak jeden wielki pytajnik. Nie rozumiem co się dzieje, ale ja się przystosuje. Czuję, że leżę... ponownie. Otwieram oczy i widzę białość, jasność, biel.. Jest po prostu w cholerę biało. Gdzie ja jestem tym razem? No pomyśl stary gdzie możesz być po tym jak zostaniesz zabity. W centrum obsługi klienta na pewno się nie pojawisz.. chyba że w anielskim, ale w sumie to zależy od wyznania. Rozważania teologiczne odstawie sobie na później, teraz bardziej mnie obchodzi gdzie ja jestem do cholery?! Chwila, chwila a co z raną? Podciągam koszulkę, a tam co? Szrama na około 20 centymetrów... cholera... duży był ten miecz. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, przynajmniej w teorii  żyję i mam się dobrze. Czas iść, czas coś zmienić, może gdzieś dojdę? Byle nie do lasu, on mnie przerażał. Idę, mam wrażenie, że coś mnie obserwuje... ponownie. Huj, huj oby to nie był znowu ten szkielet. Chwila, widzę coś.. w oddali mały, czarny punkt, nie umiem stwierdzić co to cholera, heh jak by to powiedział mój ulubiony bohater ,, Da piczku matteri" lub jakoś tak. Zaczyna mnie ogarniać smutek, ale czemu gościu?! Przecież przeżyłeś, niby to przetrwałem, ale czuję w kościach, że w moim życiu rozpoczyna się nowy, ciężki rozdział. Powoli zaczynam się zbliżać do punktu, jest to budowla i to jebitnie wielka. Ciekawe co to może być zamek? Miasto? Niebo? Piekło? Wejście do lasu? Pożyjemy zobaczymy. Jestem coraz bliżej zaagadkowego punktu na horyzoncie, jedną rzecz mogę stwierdzić na 100% jest to zamek. Ciekawe kto lub co w nim mieszka. Chociaż bardziej interesującą rzeczą jest zagadnienie bardzo łatwe do zadania, a mianowicie:
- Kto do jasnej cholery buduje zamek przy... niczym?!! Co to ma być?
Jak zwykle nic mi nie odpowiedziało, w sumie to i dobrze. Hmm ten tak zwany zamek bardziej przypomina kościół w stylu renesansowym. Małe okiennice, duże masywne drzwi i ściany. Pewnie w środku jest ciemno  i... zamieram. Cholera czy ja słyszałem czyjeś kroki w środku?! Spokojnie, tylko spokojnie. Podchodzę powoli do drzwi, które nagle się otwierają. W środku jest zupełnie ciemno, a ja nie mam czym sobie oświetlić. Wybieraj Marku, albo wchodzisz do środka, albo idziesz przed siebie... w pustkę... ja chcę do domu. Do ciepłego, przyjemnego i bezpiecznego domu z kochającą rodziną... której nie mam. Jebać wchodzę. Wszedłem.





Witam was drodzy czytelnicy!! Wybaczcie ostry poślizg czasowy, ale brakowało weny (której tak czy owak nie było za wiele :/ ) napiszcie w komentarzach co sądzicie o tejże historii?  Z góry dzięki. Niechaj Inkwizycja!! :D

czwartek, 14 maja 2015

I Rozdział:


Czekam, nic się nie dzieje. Cisza i pustka. Coś jest jednak nie tak... ta cisza, ten względny spokój sprawia wrażenie nienaturalnego ba wręcz wymuszonego. Rozglądam się może coś przeoczyłem? Odwracam się przodem do drzewa, musze je zapamiętać, jego wygląd i umiejscowienie czyli charakterystyczne cechy niezbędne do przeżycia. Patrzę i zamieram. Drzewa nie ma, jest natomiast las. Cholera mam przewidzenia czy jak?! Ale... ale jak?? Hmm nie będzie to moim najlepszym pomysłem, ale wejdę w ten las. Będę zostawiał za sobą ślady niczym Jaś i Małgosia.. problem w tym, że nie mam ani chleba, ani Małgosii. Smutne ale prawdziwe, jednakże gdybym mógł wybierać zabrałbym chleb można go zjeść i oznaczyć drogę. Same praktyczne zastosowania w przeciwieństwie do Małgosii, którą nie da sie oznaczyć drogi no chyba, że jej flakami, ale to odpada. Idiotyczne, głupieje w tak poważnej sytuacji. Ogarnij się stary, wal fakt, że drzewo się rozmnożyło, wal fakt że nie wiesz gdzie jesteś i wal fakt że jesteś głodny i powoli zaczyna się ściemniać po prostu idź. Poszedłem. Nie dostrzegam żadnych charakterystycznych punktów do których mógłbym zmierzać, ale prę przed siebie niekiedy skręcając to w prawo to w lewo. Mam bardzo dziwne uczucie... jakby coś mnie przyciągało, coś niepojętego. Może to samo rozmnażające się drzewo, albo ten dziwaczny głos. Ehh pożyjemy zobaczymy. W lesie zaczyna ciemnej, mam problemy z wido.. nie chwila widzę jakiś miecz wbity w ziemię. Tylko co tu robi miecz? Nie wiem, ale czuje jak coś mnie do niego ciągnie. Podchodzę do niego nad wyraz ostrożnie i równie powoli wyciągam do niego ręke. Nagle błyska przedemną takie jakby niebieskawe światło. Odskakuje w przestrachu i wykrzykuje wstęp do starodawnej inkantacji egzorcystycznej.
-CO TO KURWA JEST?!
Z tegoż światła zaczyna powoli materializować się kształt. Strach złapał mnie w swoje objęcia, powodując paraliż. Ta istota, ten duch skończył się materializować. Zaczął mnie ogarniać coraz większy strach. To coś miało ciało bardzo wychudzonego człowieka z czaszką pokrytą strzępkami skóry i jakimiś dziwnymi symbolami. Najgorsze były jednak oczodoły i to co się w nich znajdowało, paliły się w nich 2 małe płomienie. Ten szkielet pochwycił miecz i zaczął się do mnie zbliżać. Patrzyłem na tą kreature, która właśnie podnosiła miecz w moim kierunku. Staram się krzyknąć : Nie, nie rób tego błagam proszę! Jednakże moje usta się nie otwierają.. Straciłem kontrolę nad moim ciałem, nie mogę się ruszyć.
-,,Wypełnij swe przeznaczenie"
Około 5 kilogramów zardzewiałej stali wbiło mi się w brzuch, powoli i metodycznie niszcząc wszystko co napotkało na swojej drodze. Na początku poczułem nagły ostry ból, który zaczął się zwiększać. Klękam na ziemie z mieczem w brzuchu, kreatura łapie go i wyciąga go odpychając mnie stopą. Rzygam krwią i płaczę krwią przed oczami mi powoli czernieje. Zimno, jest bardzo zimno wszystko jest jakieś takie szare, umieram... tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju: czemu? Tracę przytomność.



Witam wszystkich adeptów Inkwizycji, wybaczcie mi moją nieobecność, była ona spowodowana problemami logistycznymi i technicznymi. Następny rozdział w ciągu 1.5 tygodnia żegnam :D

środa, 25 marca 2015

Prolog:


Leżę na ziemi, znajduje się chyba na jakiejś łące lub polu. Wokół nie ma żadnych drzew, nie chwila widzę jedno z połamanymi gałęziami tak jakby coś w nie uderzyło. Ale chwila gdzie ja jestem? Drzewo!? Łąka!? Jak przecież  dosłownie przed chwilą szedłem do sklepu. Więc jakim prawem budzę się na łące?! Co do jasnej ciasnej?! Spokojnie, tylko spokojnie.... myśl logicznie... zadawaj sobie pytania: jak ja się tu znalazłem? Dlaczego się tu znalazłem? Kiedy się tu znalazłem? Irytujące... nie umiem albo nie znam na to odpowiedzi. Może po prostu wstanę i pójdę przed siebie? Tak to dobry pomysł. Podniosłem się... matko czuję  się  tak jakby mi walec po nogach przejechał, ale to nic idź muszę iść  do przodu. Mijam drzewo z połamanymi  gałęziami. To chyba dąb z naciskiem na chyba. Heh rozmawiam sam ze sobą to wcale nie jest dziwne.
-,,Marku..".
Czy, czy ja właśnie słyszałem moje imię?! Nie no co ty stary, pogrzało!? Przecież nikogo tu nie ma.
-,, Marku..."
Dobra to powoli zaczyna mnie niepokoić nie widzę niczego w okolicy tylko to drzewo. Więc  albo ktoś mi robi kawał albo mam chorobę psychiczną ....Może ktoś jednak jest tutaj i do tego mnie zna.. pal licho rozsądek.
- CZY JEST TU KTO!?!
Czekam parę skeund. Nikt nie odpowiedział. Czyli jednak choroba psychiczna bo albo głosy albo drzewo do mnie gada. Cholera. Chwila mam wrażenie tak jakby coś dotykało mi umysł,  moich myśli, moich pragnień. Jakaś obecność... wydaje się być... słaba  i łagodna lecz jednocześnie potężna i nerwowa.
- K-kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?