czwartek, 14 maja 2015
I Rozdział:
Czekam, nic się nie dzieje. Cisza i pustka. Coś jest jednak nie tak... ta cisza, ten względny spokój sprawia wrażenie nienaturalnego ba wręcz wymuszonego. Rozglądam się może coś przeoczyłem? Odwracam się przodem do drzewa, musze je zapamiętać, jego wygląd i umiejscowienie czyli charakterystyczne cechy niezbędne do przeżycia. Patrzę i zamieram. Drzewa nie ma, jest natomiast las. Cholera mam przewidzenia czy jak?! Ale... ale jak?? Hmm nie będzie to moim najlepszym pomysłem, ale wejdę w ten las. Będę zostawiał za sobą ślady niczym Jaś i Małgosia.. problem w tym, że nie mam ani chleba, ani Małgosii. Smutne ale prawdziwe, jednakże gdybym mógł wybierać zabrałbym chleb można go zjeść i oznaczyć drogę. Same praktyczne zastosowania w przeciwieństwie do Małgosii, którą nie da sie oznaczyć drogi no chyba, że jej flakami, ale to odpada. Idiotyczne, głupieje w tak poważnej sytuacji. Ogarnij się stary, wal fakt, że drzewo się rozmnożyło, wal fakt że nie wiesz gdzie jesteś i wal fakt że jesteś głodny i powoli zaczyna się ściemniać po prostu idź. Poszedłem. Nie dostrzegam żadnych charakterystycznych punktów do których mógłbym zmierzać, ale prę przed siebie niekiedy skręcając to w prawo to w lewo. Mam bardzo dziwne uczucie... jakby coś mnie przyciągało, coś niepojętego. Może to samo rozmnażające się drzewo, albo ten dziwaczny głos. Ehh pożyjemy zobaczymy. W lesie zaczyna ciemnej, mam problemy z wido.. nie chwila widzę jakiś miecz wbity w ziemię. Tylko co tu robi miecz? Nie wiem, ale czuje jak coś mnie do niego ciągnie. Podchodzę do niego nad wyraz ostrożnie i równie powoli wyciągam do niego ręke. Nagle błyska przedemną takie jakby niebieskawe światło. Odskakuje w przestrachu i wykrzykuje wstęp do starodawnej inkantacji egzorcystycznej.
-CO TO KURWA JEST?!
Z tegoż światła zaczyna powoli materializować się kształt. Strach złapał mnie w swoje objęcia, powodując paraliż. Ta istota, ten duch skończył się materializować. Zaczął mnie ogarniać coraz większy strach. To coś miało ciało bardzo wychudzonego człowieka z czaszką pokrytą strzępkami skóry i jakimiś dziwnymi symbolami. Najgorsze były jednak oczodoły i to co się w nich znajdowało, paliły się w nich 2 małe płomienie. Ten szkielet pochwycił miecz i zaczął się do mnie zbliżać. Patrzyłem na tą kreature, która właśnie podnosiła miecz w moim kierunku. Staram się krzyknąć : Nie, nie rób tego błagam proszę! Jednakże moje usta się nie otwierają.. Straciłem kontrolę nad moim ciałem, nie mogę się ruszyć.
-,,Wypełnij swe przeznaczenie"
Około 5 kilogramów zardzewiałej stali wbiło mi się w brzuch, powoli i metodycznie niszcząc wszystko co napotkało na swojej drodze. Na początku poczułem nagły ostry ból, który zaczął się zwiększać. Klękam na ziemie z mieczem w brzuchu, kreatura łapie go i wyciąga go odpychając mnie stopą. Rzygam krwią i płaczę krwią przed oczami mi powoli czernieje. Zimno, jest bardzo zimno wszystko jest jakieś takie szare, umieram... tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju: czemu? Tracę przytomność.
Witam wszystkich adeptów Inkwizycji, wybaczcie mi moją nieobecność, była ona spowodowana problemami logistycznymi i technicznymi. Następny rozdział w ciągu 1.5 tygodnia żegnam :D
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz